Ekranizacje powieści rządzą się swoimi prawami i zmiany są czasem nieuniknione. Dlatego też należy do nich podchodzić z dystansem i spokojem. Nie można oczekiwać, że film bądź serial wiernie odwzoruje słowo w słowo to, co zostało wydrukowane na papierze. Nie można tym bardziej oczekiwać, że aktorzy będą zawsze wiernie odpowiadać naszym wyobrażeniom. Czasem jednak w ekranizacjach naszych ulubionych książek pojawiają się na tyle duże wypaczenia pierwowzoru, że nie możemy przejść obok nich obojętnie…
„Gra o tron” to telewizyjny fenomen, najpopularniejszy z obecnie nadawanych seriali. Publika serialu dzieli się na dwie zasadnicze grupy. Pierwsza to „serialowcy”, osoby nieznające fabuły książkowej. Druga to „książkowcy” – elitarna grupa, która dokonała niewątpliwego wyczynu przeczytania ośmiu upasionych tomiszczów autorstwa George’a R. R. Martina. Książkowcy lubują się w wytykaniu wszelkich zmian w fabule, serialowców określają złośliwym mianem „nieskalanych” (nawiązanie do armii wykastrowanych niewolników-wojowników z Zatoki Niewolniczej). Należy ich przede wszystkim podziwiać za zapał w tropieniu wszelkich odstępstw. Trudno jednak czasem nie przyznać im racji.
Jako książkowiec wypunktuję w tym rankingu najbardziej moim zdaniem irytujące odstępstwa względem książkowego pierwowzoru. Zaznaczam jednak, że nie podchodzę do książek Martina jak do świętych ksiąg. Część zmian uważam za uzasadnioną. Tym razem skupię się jednak wyłącznie na tym, co mnie zdenerwowało. Rzecz jasna wypiska ma charakter czysto subiektywny – opinie „skalanych” na temat niektórych odstępstw są tak podzielone, że przedstawienie obiektywnego wypisu zmian byłoby absolutnie niemożliwe.
Miejsce 1 – Fatalne pożegnanie Tyriona z Królewską Przystanią
Końcowe rozdziały „Nawałnicy mieczy” z udziałem Tyriona były prawdziwą perełką – czymś, do czego czytelnicy zawsze chętnie wracają. Przed ostatnim odcinkiem sezonu czwartek sezonu byłem święcie przekonany, że twórcy nie zmarnują potencjału tych scen. Tymczasem paradoksalnie domknięcie wątku Tyriona było w mej ocenie największą porażką 4 sezonu…
Zacznijmy od sceny Tyriona i Jaimego – w książce panowie pozwolili sobie na chwilę szczerości między sobą. Jaime wyznał bratu, że jego żona Tysha nie była prostytutką – Tywin zaplanował akcję ze zbiorowym gwałtem żołnierzy na domniemanej kurtyzanie po to, by Tyrion odpuścił sobie małżeństwo z taką kobietą. Ojciec nie był w stanie znieść, że jego młodszy syn związał się z kimś nisko urodzonym, co więcej – zapewne trudno było mu przełknąć to, że znienawidzonego syna spotkało w życiu szczęście. Twórcy zapewne zrezygnowali z tego, by nieco wybielić postać Tywina. Szkoda tylko, że na braku tego wyznania wybitnie ucierpiała logika ostatnich scen Karła. Książkowy Tyrion wybrał się z kuszą do wychodka, gdyż był zdenerwowany na ojca – młodszy Lannister był skłonny zaryzykować własną wolność, po to by wyjaśnić sobie z nim tę sprawę. Tymczasem nie wiadomo, dlaczego Karzeł wybrał się do sypialni ojca. Jaką miał w końcu pewność, że nie zostanie tam ponownie aresztowany? Wzburzone emocje uzasadniały jego posunięcie, tymczasem w serialu tych emocji podczas zabijania ojca zabrakło całkowicie, przez co cała scena jakościowo nie wypadała lepiej od tego, co Tywin zdążył wyprodukować, siedząc jeszcze w wychodku.
Za szczere wyznanie Tyrion odpłacił się bratu równie szczerym wyznaniem – Karzeł wyznał starszemu bratu to, jak bardzo niewierną kobietą jest Cersei. A miał mu co wyznawać, bo poza wspomnieniem o Lancelu, musiał też wspomnieć o najemnych zbirach Kettlebackach , a nawet o Księżycowym Chłopcu (emocje w takich momentach robią swoje). Jaime od tego momentu przejrzał na oczy, choć w zasadzie już wcześniej zachowywał pewien dystans wobec Cersei. Tymczasem w serialu Jaime wciąż otwarcie grzeszy z Cersei i nic nie wskazuje na to, by miał z tej toksycznej relacji zrezygnować…
Rozmowa pożegnalna między braćmi miała ogromny wpływ na dalszy rozwój tych postaci – tymczasem w serialu ich symboliczny uścisk na pewno w żaden sposób nie wpłynie na psychologiczny rozwój tych postaci. Wróćmy jednak jeszcze do „pożegnania” z Tywinem – po tych gigantycznych uproszczeniach wyszło na to, że Tyrion zabił swojego ojca za to, że ten nazywał byłą dziewczynę syna panną negocjowalnego afektu (którą wszakże była). Nie trzyma się to zupełnie kupy – zwłaszcza że syn sam parę minut wcześniej zabił swoją eks. Książkowy Tyrion nie mściłby się za Shae, gdyż Tywin zasłużył sobie na bełt w serce już za wcześniejsze przewinienia.
Miejsce 2 – Balon Greyjoy Nieśmiertelny
Podejście twórców do wątku Żelaznych Wysp budzi powszechną wesołość wśród czytelników – Stannis Baratheon w serialu pamiętał o tym, by wymienić imię tego uzurpatora w momencie wrzucania do ognia pijawki. Upłynęło jednak od tego momentu już naprawdę dużo czasu i nic nie wskazuje na to, by poczciwemu Balonowi miało się cokolwiek stać… a wedle książek Balon Greyjoy powinien zginąć jeszcze przed Robbem Starkiem.
Na tej sklerozie scenarzystów traci wiarygodność serialowa Melisandre, której magia w żaden sposób nie zmienia rzeczywistości. W książce władcy Żelaznych Wysp bardzo szybko przytrafia się wypadek na moście – trudno jest powiedzieć, na ile była to zasługa ognistej kapłanki, jednak można przynajmniej z całą pewnością przyznać, że celnie udało jej się przewidzieć przyszłość i śmierć wszystkich trzech uzurpatorów. Śmierć Balona Greyjoya otwiera na Żelaznych Wyspach bardzo interesujący wątek rywalizacji o tron siostry Theona ze swoimi stryjami, którzy są o wiele ciekawszymi postaciami niż wiecznie buntujący się i nadęty Balon.
Bez śmierci tej nic nie wnoszącej postaci, wątek Żelaznych Wysp stoi od dwóch sezonów w miejscu i jedynie wychodzą z tego powodu dodatkowe nielogiczności. Podczas wyprawy Theona do Fosy Cailin książkowy wątek miał sens – Balon nie żył, przez co większość Żelaznych Ludzi odpuściła sobie atak na Północ, po to by wrócić do domów po rozkazy nowego władcy. Balon Greyjoy za swojego życia nie odpuściłby sobie atakowania Północy, przez co nielogiczne jest to, że serialowa Fosa Cailin również była broniona przez cierpiących na zarazę niedobitków. Cięcia powinny być przeprowadzane z głową i scenarzyści powinni pilnować tego, by każda zmiana wywoływała konsekwentne zmiany w innych przyległych wątkach. Bez tego serialowa fabuła rozjeżdża się i przestaje być przekonująca.
Twórcy co jakiś czas przypominają sobie o wątku Żelaznych Wysp, jednak ich podejście sprawia, że chyba już byłoby lepiej, gdyby sobie całkowicie odpuścili te sceny. Przypomnijmy sobie tylko zupełnie pozbawioną logiki scenę, w której Asha (sorry, Yara!) wybiera się na wyprawę ratunkową dla brata. Theon potrzebny jest w Winterfell, przez co cała odsiecz musiała zakończyć się niepowodzeniem – Yara została pogoniona przez psy i od tego czasu nie słychać nic o tym, by miała w jakiś sposób wrócić jeszcze do fabuły. Tak właściwie nie wiadomo, dlaczego Ramsay zrezygnował ze schwytania tak znaczącego jeńca jak córka króla Żelaznych Wysp… Wątpliwe jest to, by kierowało nim sumienie, więc jego pobłażliwość wobec kobiety jest do dziś nadzwyczaj zastanawiająca.
Miejsce 3 – Stannis Baratheon – Ciapowaty Król Westeros:
Na prawie wszystko jestem w stanie przymknąć oko, lecz na to, co zrobili z serialowym Stannisem w niektórych scenach po prostu patrzeć nie mogę! Jedyny Prawowity Król Westeros w serialu bardziej przypomina ciepłe kluchy niż twardego władcę znanego z kart powieści. Twórcy wybitnie nie czują postaci Stannisa, co więcej – przy tendencji do wybielania pozostałych postaci, Stannis został na ekranie ukazany w dużo gorszym świetle.
Jaki jest książkowy Stannis? Twardy i nieugięty, niepozbawiony ludzkich słabości. „Stannis przypomina czyste żelazo, czarne, twarde i mocne, ale kruche. Prędzej się złamie niż ugnie.” Stannis wyznaje sprawiedliwość w wymiarze binarnym. Albo się jest sprawiedliwym, albo nie jest. Dlatego nie okazuje miłosierdzia, nawet względem najbliższej rodziny. Lord Smoczej Skały nie wierzy w bogów, przestał w nich wierzyć w dniu, gdy dowiedział się o śmierci ojca na morzu. Trzyma u swojego boku Melisandre dlatego, że czerwoni kapłani mają moc. Poza tym – religia jest dobrym narzędziem propagandowym. Stannis jako król wykazuje się rozsądkiem. Ufa Davosowi i traktuje go z należytym szacunkiem. Zdaje sobie sprawę, że otaczają go głupcy, pochlebcy i fanatycy, przez co wyłącznie Cebulowy Rycerz jest człowiekiem, któremu może absolutnie zaufać.
Co robi jednak serialowy Stannis? Wykazuje się fanatyzmem religijnym, jest wyrywny do palenia królewskiego bękarta, podczas gdy w książkach wzbraniał się przed tym aż do ostatniej chwili. Baratheon bez chwili zastanowienia skazuje na śmierć najbardziej zaufanego człowieka tylko po to, by chwilę później odwołać to za sprawą jednego słowa czerwonej kapłanki. W książkach Stannis podziękował Davosowi za rozstrzygnięcie dylematu moralnego, podarował mu w podzięce tytuł lordowski i mianował go królewskim namiestnikiem (po spalonym za zdradę Florencie).
Czarę goryczy przelewa scena, w której Stannis przygląda się paleniu na stosie „niewiernych” – poddanych, którzy nie wyrzekli się wiary w Siedmiu. Książkowy Stannis miał w zasadzie gdzieś to, do kogo modlą się jego poddani – jedyną niewiernością, za którą Stannis mógł spalić, była klasyczna zdrada władcy. Scenarzyści przypomnieli sobie o Florencie który trafił na stos, jednak jego przewinienia zostały znacznie zmniejszone i nie dostało mu się za pertraktowanie z Lannisterami za plecami władcy.
Na zwrócenie uwagi zasługuje relacja króla z kobietą w czerwieni. Serialowy Stannis jest pod pantoflem Melisandre, podczas gdy w książkach miał często w zwyczaju gasić jej ogniste zapędy. Prawdą jest to, że pomiędzy mężczyzną a kobietą był romans, jednak z pewnością kobieta nie była w tym związku jednostką dominującą. Tyle dobrego, że twórcy zadbali chociaż o to, by był widoczny niebotyczny wpływ kapłanki na Selyse – małżonkę Stannisa. Książkowa Królowa znacznie częściej wtrącała się do spraw politycznych, jednak przynajmniej serialowa Selyse wciąż pozostaje fanatyczną wyznawczynią R’hloora. Choć może warto nadmienić, że dziwnym wybiegiem ze strony twórców było wprowadzenie słoików z marynowanymi płodami… Po treści książek odniosłem wrażenie, że Stannis wcale nie miał parcia na syna – żonę w alkowie odwiedził zapewne raz, po to by wypełnić małżeński obowiązek. Trafiła mu się z tego córka i raczej na ten fakt specjalnie nie narzekał. ;)
Jest jednak spora nadzieja na to, że twórcy jeszcze odbudują wizerunek Stannisa – scena z odsieczy na Murze wypadła fantastycznie, przez co można mieć nadzieję, że od tego momentu twórcy pociągną postać Stannisa już w prawidłowym kierunku. Byłoby bardzo dobrze, bo trójkąt Melisandre-Stannis-Davos wypada świetnie pod względem aktorskim i byliby jeszcze lepsi, gdyby tylko aktorom przyszło grać w końcu do lepszego scenariusza.
Miejsce 4 – Spontaniczny Littlefinger:
Littlefinger należy do osób, które mają dokładnie zaplanowany najmniejszy aspekt przyszłości, rzecz jasna w różnych wariantach na wypadek ewentualnych modyfikacji planu. Scenarzyści przez długi czas w serialu prowadzili tę postać dokładnie w taki sposób, jednak z dziwnych powodów zdecydowali zerwać z tą tendencją w momencie wypchnięcia przez Księżycowe Wrota Lysy – cioci Sansy.
Książkowy Littlefinger miał dokładnie przemyślaną tę zbrodnię – zadbał zawczasu o to, by znaleźć kozła ofiarnego, który odpowie za jego grzechy. Padło na Marilliona – nadwornego minstrela, który niegdyś podkochiwał się w Pani Orlego Gniazda. W momencie przybycia Lordów Deklarantów Littlefinger i Sansa mieli już przygotowaną przemyślaną wersję wydarzeń na okoliczność śmierci ciotki. Odpowiednie tortury sprawiły też, że pechowy grajek przyznał się do nieswoich win.
Serialowy Baelish wypchnął Lysę z hasłem „YOLO!” na ustach, nie zastanawiając się wcześniej nad konsekwencją tego czynu. Nawet nie zadbał o to, by przekonać Sansę na zeznawanie na jego korzyść. Książkowy pierwowzór nie pozwoliłby na to, by postawić się w aż tak niepewnej sytuacji. Jaka była szansa na to, że Lordowie uwierzą w to, że ich Pani popełniła samobójstwo? Skoro już twórcy zrezygnowali z wprowadzenie postaci grajka, to mogli przynajmniej zadbać o to, by Littlefinger z Sansą przygotowali na okoliczność przesłuchania przekonujące dowody. Tymczasem Sansa w jednej chwili przeszła cudowną przemianę, która sprawiła, że z naiwnej dziewczyny stała się sprawną intrygantką. Rozwój książkowej Sansy jest stopniowy i wciąż trwa – dziewczyna nie zdecydowała się w jednej chwili na to, by przejść na Ciemną Stronę Mocy.
Dodałabym jeszcze nagminny brak wilkorów oraz słabą charakteryzację Trójokiej Wrony.
Świetnie piszesz, tylko błagam, zwracaj uwagę na powtórzenia, bo mojemu wewnętrznemu poloniście aż się serce kraja jak je wszystkie widzę._. A jest co czytać, więc postaraj się ;)