Noc jest ciemna i pełna strachów, powtarzają od dawna kapłani R’hllora. Ta noc w Winterfell faktycznie była mroczna, była ciemna, a strach w pewnej chwili zawładnął nawet nie znającą tego uczucia Aryą.
Wielka Bitwa o Winterfell, o krainę człowieka, starcie żywych z martwymi, sił światła i ciemności. To miała być najbardziej epicka scena w historii telewizji. I w zasadzie była. Tego odcinka nie należy oglądać w środku dnia. To ta część opowieści, której miejsce i czas są pośród najgłębszej nocy. Wtedy w pełni docenicie klimat, dźwięk, obraz i wraz z tysiącami widzów na całym świecie będziecie drżeć o życie bohaterów.
Pierwsze dwa odcinki ostatniego sezonu były wprowadzeniem, a zarazem pożegnaniem. Niespiesznie prowadzona akcja, wprawdzie wróg nadciąga, ale pewne słowa muszą zostać wypowiedziane, pewne gesty dokonane. Najbardziej rycerska z rycerzy wreszcie zostanie formalnie pasowana, dawni wrogowie siądą na murach dzieląc się bukłakiem wina, ktoś przybędzie po odkupienie dawnych win, ktoś inny nie będzie błagał o wybaczenie, ale stanie do walki wraz z resztą bohaterów. Bo pamiętamy, wszystko zaczęło się w Winterfell, wiele lat temu, kiedy w siedzibie rodu Starków zebrali się niemal wszyscy istotni bohaterowie Pieśni Lodu i Ognia. Przybył król Robert Baratheon ze swym dworem, a potem Ned pojechał na południe, Jon Snow udał się na Mur i wszystko się skomplikowało. I jeden z istotnych aspektów Pieśni Lodu i Ognia miał mieć swój finał w Winterfell, do którego w międzyczasie zdążyli przybyć w zasadzie wszyscy pozytywni bohaterowie. Po dwóch odcinkach rozmów i przygotowań przyszedł czas na czystą akcję, a czekając na odcinek trzeci fani zadawali sobie pytania, kto przeżyje, a kto zginie, jak wykorzystane zostaną smoki, jaką taktykę obiorą obrońcy wobec przeważających sił wroga, czy do walki z Nocnym Królem stanie Jon czy Daenerys, a może potwierdzi się wersja z nader silnymi więzami jakie miały łączyć przywódcę nieumarłych i Brana Starka.
I niemal żadne z tych przypuszczeń się nie potwierdziło. Szary Robak rozmawiający z ukochaną chwilę przed bitwą o swych planach na przyszłość przeżył (choć niepisane prawo filmowe podpowiadałoby śmierć bezsensowną i honorową). Jorah Mormont miał być bezpieczny po tym, jak poległa waleczna Lyanna Mormont. Zginął ostatni Lord Dowódca Nocnej Straży, zmarł wskrzeszany wielokrotnie przez kapłanów czerwonego boga Beric Dondarrion, którego zadaniem była najwyraźniej ochrona Aryi Stark. Aryi broni po raz kolejny Sandor, można mieć tu jakieś reminescencje walk podczas Krwawych Godów, a młodszy Clegane po raz kolejny zmierzyć musi się ze swym strachem przed ogniem. No i Theon Greyjoy. Piękne zakończenie opowieści jego życia – w końcu wrócił do domu i zginął broniąc chłopaka, którego kiedyś zdradził. Dziękuję, jesteś dobrym człowiekiem, te słowa Brana cytowane były dziś wielokrotnie.
Początek bitwy to nie tylko nerwy obrońców i zrozumiały niepokój, ale i klimat, jaki czyni Melisandre, magicznym sposobem zapalając arakhy dothrackiej armii. Robiło wrażenie, naprawdę, jak to rozświetlone wojsko ruszyło do ataku, w ciemność, i jak niewiele chwil później wspomniana ciemność ich ogarnęła. Robiła wrażenie apokaliptyczna zamieć, utrudniająca orientację i potęgująca bitewny chaos. Robiła wrażenie niesamowita muzyka, dawno – chyba od pamiętnej sceny wysadzenia septu i połowy miasta przez Cersei – nie korespondująca tak idealnie z wydarzeniami na ekranie.
Masakrycznie dużo żywych trupów, których mimo starań bohaterów było coraz więcej i więcej, aż w końcu człowiek uświadamiał sobie beznadzieję wysiłków obrońców. Ładny był ten powietrzny taniec smoków, mniej ładne i sensowne wychodzenie nieboszczyków z krypt Winterfell, na rozkaz Nocnego Króla. Ot, fanowski żart który okazał się prawdą, nie pierwszy i zapewne nie ostatni w „Grze o tron”. Sansa, która wreszcie docenia charakter Tyriona. Arya, której szkolenie w domu czerni i bieli zaprocentowało. Jon ponownie sprawiał wrażenie, że nie potrafi odnaleźć się w bitwie, lawirując pomiędzy nieumarłymi a oddechem lodowego smoka. W pewnym momencie wydawało się, że to Jon będzie Azorem Ahai narodzonym na nowo, Księciem którego obiecano, ale po chwili przyszedł czas na refleksję, to nie książka, to serial, a serial rządzi się swymi prawami.
Wielka bitwa o Winterfell nie przebiła adaptacji tolkienowskich, ale wydaje mi się że po części jest to spowodowane decyzją o filmowaniu nocnych scen faktycznie nocą, co utrudniło widzom docenienie w pełni rozmachu z jakim przedstawiono militarne motywy. Dopowiadamy sobie może za dużo lub nadmiernie interpretujemy, ale doprawdy nie tak znów wiele dzieli Eowinę i jej „I am no man” oraz stwierdzenie „no one can kill the night king”.
Ostatni sezon „Gry o tron” jest na półmetku. Jedno niebezpieczeństwo zostało zażegnane, wróg pokonany. I co dalej? Zmarli zostaną pochowani, ale odcinki pierwszy i drugi podkreśliły emocje narastające pomiędzy postaciami. Czy sojusze się utrzymają? Na południu czeka Cersei i jej wielotysięczna armia, a Daenerys po tym jak jej wojska wsparły sprawę Jona Snow znacznie uszczupliła siłę swej armii. Jak będzie się kształtowała relacja między tą dwójką? Którą stronę wybierze Tyrion, królowej czy ex żony? Brak Nocnego Króla nie oznacza nudy, gra o tron nadal trwa.