Od finału „Gry o tron” minęło już półtora roku. Opadł pył wojenny, przygasły emocje fanów i choć brak „Wichrów zimy” i „Snu o wiośnie” skutecznie blokuje szerszy dyskurs nad uniwersum stworzonym przez Martina, to chyba powoli możemy oczekiwać opracowań próbujących zmierzyć się z fenomenem, jakim przez ostatnie kilka lat była serialowa „Gra o tron”.
„Gra o tron” była bowiem bez wątpienia fenomenem. Mało który serial mógł się pochwalić tak zaangażowanymi fanami i takim wpływem na popkulturę. W dobie telewizji internetowej, w której seriale oglądane są z pełną dowolnością, wyjątkowym zjawiskiem było jednoczenie się fanów w niedzielną noc, w oczekiwaniu na nowy odcinek udostępniany przez HBO.
„Ogień nie zabije smoka” Jamesa Hibberda jest dokładnie tym, co zapowiada okładka. Oficjalną historią pamiętnego serialu. Hibberd rozpoczyna narrację w 2008 roku, kiedy Benioff i Weiss wpierw musieli przekonać do swojej wizji Martina, a potem wytłumaczyć HBO, dlaczego warto władować dziesiątki milionów dolarów w serial fantasy. A był to czas, że na hasło „serial fantasy” pierwszym skojarzeniem była Xena Wojownicza Księżniczka, z całą sympatią dla Xeny. Po tym jak „Gra o tron” odniosła ogromny sukces aż nie chce się wierzyć, że jej byt wisiał na włosku, zwłaszcza po wyemitowaniu przed decyzyjnymi osobami fatalnego pilota serialu.
Nie jest to książka „żerująca” na popularności „Gry o tron”, zresztą na to byłoby o całe lata za późno. Po tym jak historia została do końca opowiedziana fandom trochę się rozproszył. Twórcy serialu wyręczyli Martina w odpowiedzi na najbardziej palące pytania, a wobec braku kolejnych książek z serii Pieśń Lodu i Ognia fanom zwyczajnie zabrakło paliwa do dalszych rozważań. Można też założyć, że wpływ na taki rozwój sytuacji miał słaby odbiór ostatniego sezonu wśród publiczności, zawiedzionej zaprezentowanymi rozwiązaniami fabularnymi oraz szybkością prowadzenia fabuły.
Czy warto zatem sięgać po „Ogień nie zabije smoka”? Moim zdaniem stanowczo tak. Nawet jeśli nie jesteście nerdami wykłócającymi się o etykę postępowania Stannisa Baratheona i bezbłędnie pamiętającymi kto wypowiada w serialu jaką kwestię, to taki rzut oka za kulisy serialu pozwala lepiej zrozumieć i sam serial, i aktorów, a także to, jak sezon po sezonie budowali swoje role. Hibberd oddaje głos wszystkim istotniejszym bohaterom, a oni opowiadają o relacjach pomiędzy postaciami, o swoim stosunku do odgrywanej roli i powiem szczerze, że wyjaśnianie motywacji zachowania poszczególnych postaci, a także przybliżenie jak dany aktor widział swojego bohatera, pozwala zmienić nieco swój stosunek do serialu. Ciekawi wątek identyfikowania się z odgrywanymi postaciami i w pewnym sensie czerpania z bohaterów Gry o tron w życiu codziennym.
Niemniej interesujące są motywy jakie kierowały postępowaniem producentów serialu. Hibberd bierze na spytki także ich, w efekcie sporo z serialowej „kuchni” zdradzają showrunnerzy i osoby zajmujące się reżyserią poszczególnych odcinków oraz produkcją. Wahania, kompromisy, reorganizacja była codziennością na pewnym etapie prac, a droga do ostatecznego produktu, jaki kojarzymy z ekranów telewizorów, była daleka i nie tak oczywista jak by się nam mogło wydawać. Zwłaszcza prace nad sezonem ósmym robią wrażenie rozmachem oraz tym, jak obciążające fizycznie i psychicznie były dla wszystkich zaangażowanych w ten projekt. Po lekturze końcowych rozdziałów aż człowiekowi głupio, że ostatni sezon „Gry o tron” nie wzbudził w nim większego uznania, skoro chłopaki i dziewczyny tak strasznie się przy nim napracowali.
Kawał dobrej roboty wykonano, bo dopiero podczas lektury książki uświadamiamy sobie, jakiej kreatywności wymagało przykrywanie niedostatków budżetu zwłaszcza w pierwszych sezonach. Ich wypowiedzi odpowiadają na zastrzeżenia fanów dotyczące w zasadzie wszystkich ośmiu sezonów serialu. Chyba nie będziecie zaskoczeni, jeśli powiem, że odpowiedzią na większość zarzutów jest budżet, natomiast książka dobitnie uświadamia, jak jedna decyzja wpływa na drugą w tak ogromnej produkcji.
Osobną zaletą są wypowiedzi G.R.R. Martina. Martin – przedstawiany w tekście jako autor oraz koproducent wykonawczy – mówi o swoich odczuciach w stosunku do serialu, ale też odwołuje się do swoich książek i swojej wizji bohaterów. Szczególnie cenne są uwagi na temat akcji serialu rozgrywającej się w momencie, w którym zabrakło literackiego pierwowzoru. Powtarza też pogłoski sprzed kilku lat o wysilonej pracy nad Wichrami, tak by zdążyć z kolejnym tomem przed premierą piątego bodaj sezonu.
Książka zdaje się potwierdzać to, co widzowie – zwłaszcza śledzący media społecznościowe aktorów grających w serialu – wiedzieli od dawna. Benioff i Weiss zebrali świetną ekipę, która lubiła się, współpracowała ze sobą ale i dobrze się ze sobą czuła i bawiła. Aktorzy zgodnie przyznają, że śmierć granej przez nich postaci była ciężkim przeżyciem (ale też mało kto był zawiedziony losem, jaki przypadł w udziale poszczególnym bohaterom) i że ciężko było się rozstać z ekipą, z którą przez całe lata spędzało się więcej czasu niż z własną rodziną.
„Ogień nie zabije smoka” liczy sobie ponad 500 stron i aż trochę szkoda, że książka tak szybko się kończy. Opowieść o ostatnim sezonie wydaje się mieć równie szybką akcję co sezon ósmy, natomiast bohaterowie przepytywani przez Hibberda mówią na tyle interesujące rzeczy, że chętnie poczytałabym obszerniejszą wersję książki. Niemała w tym zasługa Marcina Mortki, który pozycję tę przetłumaczył, a ponieważ Mortka zajmuje się nie tylko tłumaczeniem ale i pisaniem, to znać że dobrze czuje język i potrafi sprawić, że książka czyta się sama.
Asia Witek
James Hibberd
Ogień nie zabije smoka
tłum. Marcin Mortka
wyd. WAB / GW Foksal
stron 527 + w środku trzy wklejki z kolorowymi zdjęciami z planu
cena: 59,99 zł