Gra o tron, sezon VIII, odcinek 1 – Winter is here

gra o tron 8 sezon_small

Długo to trwało… Niemal dwa lata minęły od wyemitowania finału siódmego sezonu „Gry o tron”, i choć te miesiące są niczym w porównaniu do lat jakie dzielą nas od premiery „Tańca ze smokami”, to jednak brakowało bardzo regularnych spotkań z ulubionymi bohaterami. Nie ma co ukrywać, przez te osiem lat zżyliśmy się z bohaterami i tak trochę nieswojo się człowiek czuje, jak pomyśli że za kilka tygodni „Gra o tron” się definitywnie zakończy.

Ale nim te smutny moment nadejdzie, cieszmy się finałowym sezonem. Niecierpliwie wyczekiwany pierwszy odcinek generalnie spełnił pokładane w nim nadzieje. Oczywiście, jeśli ktoś spodziewał się potężnego uderzenia to mógł się poczuć nieco rozczarowany, gdyż twórcy serialu postanowili w tym odcinku przypomnieć widzom, kto jest kim i jakie relacje wiążą go z pozostałymi bohaterami. Zabieg jak najbardziej uzasadniony, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż fanatyczni fani, tacy co zbudzeni w środku nocy wyrecytują bez zająknięcia drzewo genealogiczne Targaryenów należą jednak do zdecydowanej mniejszości widzów.

Nadzieje rozbudza nowe intro, a „Winter is here” pięknie i na wielu poziomach nawiązuje do pierwszego odcinka „Gry o tron”. Począwszy od tytułu. Sezon pierwszy rozpoczynał odcinek któremu patronowało zawołanie Starków „Winter is coming”. Kilkadziesiąt odcinków później nikt nie ma wątpliwości, zima nadeszła, o czym  bohaterowie w pełni przekonają się niebawem. A tymczasem twórcy odcinka kontynuują zabawę z widzami. Wjazd Daenerys i Jona Snow do Winterfell to niemal kopia przybycia Roberta Baratheona i Cersei Lannister do siedziby Starków, włącznie z charakterystycznym motywem muzycznym. Daenerys zresztą obdarza witającą ich na dziedzińcu Sansę identycznym komplementem co niegdyś Cersei („piękna jesteś”). Arya, z fryzurą identyczną jak przed laty, również obserwuje wjeżdżających gości, stojąc  – podobnie jak przed laty – w tłumie nisko urodzonych. Wprawdzie widok Sandora lata temu wywołał raczej zaciekawienie, a teraz najbliższe temu co rysuje się na obliczu młodszej Starkówny jest słowo „konsternacja”, ale uroczy jest ten moment zawahania, czy zawołać Jona Snow. Właściwa chwila szybko mija. Dalej, młody Umber podobnie jak niegdyś Arya wspina się by lepiej widzieć wjeżdżających. Rodzina Starków – mocno zdekompletowana w stosunku do składu wyjściowego – wita królową. Kolejna scena udowadnia, że żarty się skończyły. Ned zaprosił Roberta i jego dwór na ucztę, w ósmym sezonie nie ma czasu na rozrywkę, zatem bierzemy udział w naradzie wojennej.

Ale „Winter is here” to nie tylko nawiązania, to także przypomnienie widzom wzajemnych relacji, w jakich pozostają bohaterowie serialu. Cieszy przypomnienie faktu, że Sansa i Tyrion byli kiedyś małżeństwem, chociaż do pełni szczęścia brakowało mi jakiegoś gestu pojednania ze strony Sansy. Po małżeństwie z Ramsayem Boltonem dziewczyna już wie, że nie trafiła wcale tak źle wychodząc za Tyriona. Komentarz dziewczyny na temat wesela Joffreya – bezcenny.

Jeśli już jesteśmy przy pobożnych życzeniach to zabrakło mi choćby krótkiej rozmowy między Sansą a Sandorem (który lata temu, po Czarnym Nurcie proponował, że zabierze ją do Winterfell). Jasne, relacje serialowe między tą dwójką ani się umywają do kipiących od emocji relacji książkowych, ale byłoby miło gdyby zamienili choć dwa zdania. Z młodszym Cleganem rozmawia za to Arya, z wrodzonym sobie urokiem przypominając mu okoliczności ich rozstania. Czy mi się wydaje, czy w oczach Sandora mignął jakiś cień uśmiechu, że mała tak pięknie wprowadziła w czyn jego nauki? Spotkanie Aryi i Gendry’ego to również przypomnienie relacji sprzed lat, ale ważniejszym spotkaniem jest to z Jonem Snow, pod drzewem sercem. To już nie dwójka dzieciaków którą poznaliśmy wiosną 2011 roku. Dorośli, zmienili się, zbyt wiele widzieli. Owszem, rzucają się sobie na szyję jak przed laty, ale do przeszłości nie ma powrotu. Dla Jona Snow pewną reminescencją jest też scena z Daenerys przy wodospadach. Gorących źródeł tam nie było, ale kwestia że mogliby się tam ukryć na wiele, wiele lat niepokojąco przypomina zdanie jakie w innym czasie padło między Jonem a Ygritte.

Najważniejsze spotkanie po latach pozostawiono na finał. Jaime Lannister przybywa do Winterfell, a na dziedzińcu wytrwale czeka na niego Bran Stark. Od tej dwójki cała historia się rozpoczęła i dobrze, że widzimy ich razem w finale.

A po za tym… zaczyna się robić nieco łopatologicznie. Dobrzy ruszają na miejsce zbiórki do Winterfell  i mamy tu znów nawiązanie do sezonu pierwszego – tam niemal wszystkie dramatis personae spotykają się w zamku rodowym Starków i stamtąd rozjeżdżają się po świecie. Źli pozostają w Królewskiej Przystani i stamtąd będą zapewne podziwiać, jak płonie tzn zamarza ich świat. Kwestia czy Daenerys jest tą dobrą czy złą pozostaje kwestią sporną. George R. R. Martin przyznał dawno temu, że jedna z postaci, która jest dobra stanie się zła. Fani domyślali się że chodzi o Aryę, podejrzewano także Tyriona w związku z kryzysem jaki przechodził po zamordowaniu swego ojca, ale coraz częściej pojawiają się głosy że Martinowi chodziło o Daenerys. Rys targaryeńskiego szaleństwa srebrna królowa miała okazję nie raz zaprezentować, jak zareaguje gdy się dowie, że korona Siedmiu Królestw powinna przypaść jej kochankowi i bratankowi?

Pionki i figury rozstawiono na szachownicy. Atmosfera w Winterfell robi się gęsta, konflikty (w tym klasycznie tragiczne) wiszą w powietrzu, a przecież głównym zagrożeniem jest zdolna do wszystkiego armia Nocnego Króla… Kolejny odcinek już w poniedziałek wielkanocny i obstawiam, że będzie w nim o wiele więcej akcji. Zwiastun możecie obejrzeć na oficjalnym kanale HBO

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>